Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi puchaty z miasteczka Gdynia. Mam przejechane 17667.03 kilometrów w tym 8096.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.35 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Opakowania kaszerowane

Pogoda w Gdyni

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy puchaty.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

zawody

Dystans całkowity:511.11 km (w terenie 476.44 km; 93.22%)
Czas w ruchu:22:08
Średnia prędkość:23.09 km/h
Maksymalna prędkość:54.45 km/h
Suma podjazdów:1643 m
Maks. tętno maksymalne:210 (109 %)
Maks. tętno średnie:180 (94 %)
Suma kalorii:8747 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:42.59 km i 1h 50m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
47.70 km 47.70 km teren
01:45 h 27.26 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Canyon

X Maraton Leśny w Kępinie

Poniedziałek, 13 maja 2013 · dodano: 13.05.2013 | Komentarze 0

To już trzecia edycja maratonu w Kępinie, w której miałem przyjemność wystartować.
W tym roku był to mój w zasadzie pierwszy start (nie licząc zorganiowanego przez TREK Gdynia piekła północy na rowerach szosowych).
Jak zwykle stres przed startem i nie dobra pozycja na linii a właściwie parę metrów za linią. Między mną a startem około 30/40 zawodników. Start był nerwowy i od razu mocno. Tradycyjnie już zostałem trochę z tyłu. Na 3cim kilometrze wywróciły się przede mną trzy osoby. Trzeba było nadganiać czołówkę. W tym czasie od czuba oderwała się grupa najmocniejszych kolarzy a mi pozostała jazda w kilkunastoosobowym peletonie. Tak właściwie w tym momencie historia tego wyścigu już się dla mnie skończyła. Jeszcze pierwsze kółko szło w miarę mocno ale już drugie to takie z lekka zamulanie. Na pierwszym kółku zauważyłem, że na podjazdach mam spory zapas jadąc tempem grupy. Wykreował więc mi się podstępny plan, że będzie to miejsce ataku na kółku drugim. Będąc na drugim okrążeniu, na najdłuższym podjeździe zaatakowałem. Przed nami, może jakieś 150 metrów, majaczyła sylwetka jakiegoś samotnego kolarza, to mi pomogło w tej decyzji. Dałem do pieca i odjechałem chłopakom. Dość szybko doszedłem zawodnika przede mną zyskując sporo nad grupą. Będąc już na jego kole, najprawdopodobniej za sprawą zmęczenia, popełniłem błąd techniczny i zaliczyłem elegancką glebę. Szybko się pozbierałem, niestety musiałem się zatrzymać jeszcze raz, bo kierownica była wygięta. Po tym postoju miałem już z powrotem grupę na plecach. Usiadłem gdzieś na trzecim kole aby dojść trochę do siebie. Przed nami bowiem był jeszcze finiszowy podjazd. Ja sobie odpoczywałem a w grupie już robił się przedfiniszowy szum. Nie wiedzieć kiedy wylądowałem gdzieś na 6tej pozycji, a tymczasem od grupy oderwał się na jakieś 40 metrów zawodnik. Tuż przed wjazdem na finiszowy podjazdowy singiel przycisnąłem ponownie i jadąc po liściach przeskoczyłem kilku. 500 Watt i ciśniemy. Dość szybko wyprzedziłem uciekającego oraz udało się jeszcze dopaść chłopaka, który jechał przed peletonem. Końcówka była mocna.
12 w Open, 4ty w kategorii M30 i więcej. Niby jestem zadowolony ale niesmak jest, bo myślę, że dałbym radę utrzymać się w czołowej grupie.
Kategoria zawody


Dane wyjazdu:
47.07 km 44.00 km teren
01:41 h 27.96 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:210 (109%)
HR avg:178 ( 93%)
Podjazdy:456 m
Kalorie: 1847 kcal
Rower:Canyon

IX Maraton Leśny w Wejherowie

Sobota, 19 maja 2012 · dodano: 20.05.2012 | Komentarze 16

Dzisiejszy maraton to już druga edycja tej zacnej imprezy, w której miałem przyjemność uczestniczyć. W poprzednich zawodach wybrałem dystans Giga, natomiast w tym roku, z racji dużo mniejszej bazy w zimie, postanowiłem pojechać Mega.
Przed startem spotkałem Irka, który z liczną Starogardzką ekipą świetnych kolarzy (i dobrych kumpli) przyjechał pokazać lwi pazur oraz swojego ślicznego Haibaika.
Tu z tego miejsca chciałbym Irku bardzo podziękować! Dzięki niemu ustawiliśmy się na samym przodzie (sam bym tam się nie pchał zachiny). Po starcie również dał mi koło, poświęcając swój wynik. DZIĘKI!
Start wyszedł nawet niekiepsko. Udało mi się utrzymać w pierwszej 30tce. Taką pozycję utrzymywałem przez połowę pierwszego kółka, aż do pierwszych podjazdów. Tam udało się wyprzedzić paru kolarzy i utrzymać się w zasadniczej grupce. Pod koniec pierwszego okrążenia grupa się podzieliła a ja zostałem w tej drugiej. Ta sytuacja nie zmieniała się przez kilka kilometrów do momentu, w którym dojechaliśmy do kilku kolarzy, którzy zostali z pierwszej grupy. Pierwsze piaski na drugim kółku poszły mi wyśmienicie. Wszyscy szli lewą stroną a ja wybrałem prawą. Dzięki temu znalazłem się na drugim miejscu tej (jak mi się zdaje 8-9 osobowej) grupy. Niestety drugie piaski zawaliłem. Wypadłem z koleiny i stanąłem. Wszyscy zaczęli wyprzedzać. Gdy już wgramoliłem się na rower dzieliło mnie do nich kilkanaście metrów. Na moje nieszczęście gdy próbowałem pocisnąć chwycił mnie skurcz, który spowolnił mnie dość wyraźnie. Po chwili już wiedziałem, że nikogo już raczej nie dojadę. Skurcze udało się po paru kilometrach rozjechać ale ja jechałem już bez zapieku. Przede mną nikogo nie widać, za mną również pusto. Całą drugą połowę ostatniego okrążenia przejechałem sam.
Pierwsze okrążenie - 49 min 179 AvHR (210 max - ale to chyba błąd sprzętu)
Drugie okrążenie - 52 min 176 AvHR (186 max)

Miejsce 6 w starszych i 12 w Open (startowało około 180 osób).
Zasadniczo jestem zadowolony - gdyby nie błąd techniczny (który jednak pewnie wziął się ze zmęczenia) byłbym w drugiej grupie i może nawet walczył o pudło. Do zwycięskiego Czarka Mrozowicza zabrakło pięciu minut a do drugiego już niecałe dwie.
Autoportret zza mety (meta - miejsce zakupu alkoholu niewiadomego pochodzenia)




Miesny polecał stronę www.strava.com - świetna jest. Szacowana przez mechanizmy tej strony średnia moc z wyścigu wyniosła 275 W. Wydaje mi się to całkiem realne. Oczywiście NP byłoby wyższe ale średnia mogłaby faktycznie oscylować wokół tej wartości. Będę musiał to kiedyś porównać z miernikiem.
Kategoria teren, zawody


Dane wyjazdu:
23.24 km 23.24 km teren
01:36 h 14.52 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:189 ( 98%)
HR avg:177 ( 92%)
Podjazdy:749 m
Kalorie: kcal
Rower:Canyon

Trzeci pazur lęborskiego lwa.

Niedziela, 18 września 2011 · dodano: 18.09.2011 | Komentarze 5

Lęborski lwi pazur nie był w moim grafiku startów pozycją żelazną, zatem poranny deszcz był bliski skłonienia mnie do pozostania w domu i nie wychylania dupska zza poręczy fotela. Zwiątpienie nr 1 nazwać by można "suchą dupą". Przemogłem je jednak i udałem się do Lęborka.

Na miejscu już nie padało a i temperatura przyjemna bo w okolicach 18 stopni. Zapisawszy się, spotkawszy Maćka Andrzeja i Bartka i udawszy się preparować sprzęt i strój do startu.
Gdy już byłem gotowy, usłyszałem tubalny głos wymieniający moje imię i nazwisko oraz nakazujący mi udanie się do biura zawodów. "Kihój" - pomyślałem - myślę szybko, więc sorry za błędy. Czy zwróciłem uwagę organizatorów swoim eleganckim strojem, światowej klasy rowerem, czy może chcą mi jedynie osobiście podziękować za przybycie? Okazało się jednak, że to Irek, któren właśnie przyjechał, postanowił zrobić sobie ze mnie udane, nie powiem, szutki. Bardzo się ucieszyłem, że przyjechał. Nie tylko dlatego, że impreza dzięki jego obecności zyskała na prestiżu i renomie ale także dlatego, że to jest po prostu świetny gość!

Pojechaliśmy więc na objazd trasy. Okazało się jednak szybko, że objazd to złe słowo. Należałoby raczej użyć określeń: wspinanie się, wdrapywanie się, ślizganie się, zsuwanie się oraz inne czasowniki, których źródłosłów leży między "ja pier*olę" a "kur*a, nie jadę". Zwątpienie nr 2 - tytuł: "skręconym karkiem". Podjazdy były długie, zabłocone i męczące, zjazdy zaś ostre i wyorane jak pole kaszuba po wykopkach. Byłem bliski zwątpienia w sens mojej jazdy, jednak Irek skusił mię subtelnymi zabiegami socjotechnicznemi, np: "aleś zjeżdżał, ja bym tak nie umiał" albo "ja zrobiłem 100 km aby tu dojechać, nie wypada nie startować". W moich uszach jednak brzmiało to tak: "nie masz jajców puchaty", "nie bądź mientko fajo".

Koniec końców wystartowaliśmy obaj z samego końca stawki. Irek pocisnął mocno od samego początku. Szybko zaczął wyprzedzać towarzystwo, ja zaś odstawałem paręnaście metrów za nim. Dobrze, że obróciłem oponę i spuściłem powietrze z tylnego koła przed samym startem, bo podjazdy, których nie wjeżdżałem na objeździe, teraz udawało się jakoś wjechać. Jednak mescale nie były dobrym wyborem na ten start.

Niestety na pierwszym zjeździe Irek zaliczył dzwona (ja oczywiście również ale Irek bardziej). Stał na wypłaszczeniu i trzymał się za rękę. Spytałem czy coś pomóc, ale nie chciał. Widać jednak było, że go boli. Później się okazało, że wycofał się po drugim kółku z bólem i spuchniętą ręką.

No cóż, a ja jechałem dalej. Cały czas miałem wysoki puls w granicach 180 BPM - no po prostu kosmos. Nogi nawet też podawały ale jednak z techniką to jestem sto lat za eskimosami albo nawet mieszkańcami Polski Centralny.



Tylko na jednym kółku NIE miałem dzwona. Jeden dzwon to nawet z saltem mi wyjszedł. Na szczęście było miękko i nie było konsekwencji.



Na zjazdach dostawałem więc w plecy, na płaskim również było ciężko, bo powietrza to miałem niewiele ponad jedną atmosferę.
Jedynie podjazdy w miarę szły chociaż w jednym miejscu (w którym chyba nawet Banach prowadził) się nie dało i trzeba było zejść. Miałem jeszcze kilka miejsc, w których prowadziłem, ale wynikało to raczej z braków technicznych niż z braku siły. Najgorzej, że po takim zejściu w błoto strasznie ciężko wchodziły spdy. Większość wyścigu jechałem sam.


Od drugiego kółka jechał za mną w zasięgu wzroku jeden zawodnik, który to się oddalał, to przybliżał (oddalał na podjazdach, przybliżał po zjazdach). Po jednym z moich dzwonów (chyba na 3im kółku) w końcu mnie doszedł i wyprzedził. Jechałem mu na kole całe wypłaszczenie i cały pierwszy podjazd jednak widać było, że szarpie. Przyspieszał i zwalniał na podjeździe ja zaś jechałem swoim rytmem. Na końcu pierwszego podjazdu jadąc za nim zachowałem pewną rezerwę mocy, więc postanowiłem go wyprzedzić. Nie chciałem aby był przede mną na zjazdach, bo by mi odszedł i bym go już pewnie nie dogonił. Mimo, że zaatakowałem kilka metrów przed szczytem, to jednak odszedłem mu dość wyraźnie i mimo moich kolejnych DZWONÓW już mnie nie doszedł.







Z wyników nie jestem zadowolony, jednak XC i to takie trudne to nie na mój poziom. Miejsce w Open - 22, w kategorii - 7.
Cieszę się jednak, bo przełamałem kolejne bariery. Tej zimy muszę popracować nad techniką.
TRIMP 384 - dużo.



Zdjęcia autorstwa Marcina Frąckowiaka
Kategoria teren, zawody


Dane wyjazdu:
64.00 km 64.00 km teren
02:28 h 25.95 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:191 (100%)
HR avg:174 ( 91%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Canyon

Maraton w Suszu

Sobota, 20 sierpnia 2011 · dodano: 20.08.2011 | Komentarze 10

Na wyścig w Suszu namówił mnie Irek. Pierwotnie miałem nie startować, planowalismy bowiem odebrać dzieciaki od babci, co zajęłoby cały weekend. Na szczęście dzieci mogły jeszcze 'pobabcić' a ja razem z Edytą pojechaliśmy do Susza na wyścig. Kolejnym dylematem było czy starować w giga czy może jednak w mega. Jednak po namowach mojej żony: "tyle drogi do tego Susza a ty będziesz 40 km tylko jechał? To weź i jedź już te giga." No i przekonała :)

Start jak zwykle nieudany. Zamiast trzymać się czoła zostałem gdzieś z tyłu.




Na początku, na wąskiej ścieżce brukowej był spory tłok, więc nie było jak wyprzedać, a na następnym, co prawda krótkim ale piaszczystym, podjeździe zrobił się korek. Tam pogłębiła się moja strata ze startu (a właściwie nabrała konkretnego wymiaru). Na kolejnych odcinkach jednak trochę ponawyprzedzałem aż dotarłem do grupy dość mocnych zawodników, z którymi się zabrałem.
Sporo sił mnie to kosztowało, jak pamiętam wskazania pulsometru to praktycznie cały czas oscylowały w granicach 178-185. Bałem się, że ujadę się na tym pierwszym kółku. Po pewnym czasie, gdzieś w połowie kółka, prowadzący naszą grupę zorientował się, że coś jest nie tak w naszej trasie. Musieliśmy zawracać. Na tym kółku błądziliśmy jeszcze raz. Ale koniec końców z tego błądzenia nie było żadnej straty a nawet, porównując czasy okrążeń, które notowała Edyta, nadrobiliśmy około 2 minut. Pierwsze kółko 49 min, drugie 50 min, trzecie 49 min - na drugim błądziłem raz przez jakieś 30 sekund, na trzecim gleba przynajmniej na 40 sekund. W sumie 2:28:??

Tak czy inaczej udało mi się zdobyć 1 miejsce w M4 ze sporą przewagą nad kolejnym zawodnikiem i 9 miejsce open.

Jestem zasadniczo zadowolony, nawet się specjalnie nie ujechałem mimo, że średnie tętno dość wysokie było. Niestety, już tradycyjnie, nie udało mi się uzyskać zapisu z trasy bo jak zwykle w nerwach coś nacisnąłem na starcie i mam zapisaną tylko rozgrzewkę. Na szczęście garmin działał więc monitorowałem swoje tętna.
Kategoria zawody


Dane wyjazdu:
13.00 km 13.00 km teren
00:34 h 22.94 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:190 ( 99%)
HR avg:180 ( 94%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Canyon

Family Cup 2011

Sobota, 4 czerwca 2011 · dodano: 04.06.2011 | Komentarze 7

Do zawodów przystąpiłem jak zwykle zestresowany. Był to typowy racefieber ale wzmożony przekonaniem, że ostatnie tygodnie nie były przepracowane ani właściwe ani tym bardziej solidne. Do tego dość nerwowe dni w pracy - generalnie nie czułem się zbyt pewnie. Niemniej ambicje były, szczególnie że rok temu dałem elegancko odwłoka i właśnie po tamtych zawodach powiedziałem sobie, że no kurde takbyćniebędzie.
Start tradycyjnie kijowy. Dobrze, że było kółko formujące wokół jeziorka bo pewnie siedziałbym na pierwszym podjeździe na samym końcu. Po małym kółku miałem już jednak straty do pierwszego na poziomie 18 sekund. Na szczęście dobrze poszedł mi pierwszy podjazd, bo na jego końcu byłem już czwarty.
Po następnych podjazdach poprawiłem się o kolejne dwie pozycje, tak że przed zjazdami siedziałem już właściwie na kole zawodnika z KSRu zajmując pozycję drugą.

Niestety odszedł mi na zjazdach na około 50 metrów i ta przewaga się utrzymywała przez połowę kolejnego kółka. Na zjazdach jednak zaliczyłem glebę i konkretnego szlifa. I zamiast dochodzić do pierwszego zostałem złapany i przegoniony przez dwóch kolejnych zawodników. Trzecie kółko zacząłem im na kole. Na podjazdach nawet miałem lekki zapas do ataku ale zbastowałem. Wiem, że nie jestem dobry na zjazdach więc nie chciałem szarżować. Pomyślałem, że się przyczaję i zaatakuję pod koniec podjazdów. Niestety pod koniec podjazdów to zaatakował kolega, który prowadził naszą trójkę. Trochę się zagapiłem, zresztą na końcu tych podjazdów nie miałem zbyt wiele rezerw. Atakujący odszedł na jakieś 15 metrów ale musiał go wiele kosztować ten odjazd, bo w pewnym technicznym miejscu popełnił błąd i się przewrócił. W tym momencie mu odjechaliśmy i skończyliśmy ten wyścig nie zmieniając kolejności.
Wyścig w swojej kategorii skończyłem na 2 miejscu chociaż całą zabawę na 3.
Pierwsze rowerowe podium cieszy ale nie jestem zadowolony ze swojej dyspozycji. Mam wrażenie że na Bike Tourze byłem jednak trochę mocniejszy.
Na osłodę dodam, że zwycięzca jechał również na Canyonie. Canyony w mojej kategorii wiekowej nie brały jeńców w tym roku na FC!





Nie mam żadnych statów z trasy bo zamiast włączyć 'lap' to wyłączyłem zapis z tych nerwów. :)
Kategoria teren, zawody


Dane wyjazdu:
65.90 km 50.00 km teren
02:23 h 27.65 km/h:
Maks. pr.:48.90 km/h
Temperatura:
HR max:189 ( 98%)
HR avg:172 ( 90%)
Podjazdy:438 m
Kalorie: kcal
Rower:Canyon

VIII maraton leśny w Wejherowie

Sobota, 7 maja 2011 · dodano: 08.05.2011 | Komentarze 12

O VIII Wejherowskim maratonie dowiedziałem się na ostatniej edycji Bike Touru od Maxa. Jako, że na naszym terenie stosunkowo mało imprez rowerowych długo się nie zastanawiałem
nad startem.
Wykonany parę dni wcześniej objazd trasy upewnił, że będzie to wyścig szybki i dość krótki. Zdecydowałem się więc na dystans Giga czyli 66 km.
Na start przyjechaliśmy razem z Michałem około 8.30. Po kilku minutach mieliśmy już numerki oraz wszystkie formalności startowe za sobą.
Wtedy też poznałem osobiście Irka. Co tu dużo gadać, wydaje mi się, że nadajemy na podobnych falach:) Mam nadzieję na kontynuowanie tej znajomości, tym bardziej, że Irek to świetny kolarz, od którego mogę się wiele nauczyć.
Z tego miejsca muszę wspomnieć o Emonice oraz CheEvarze, które również miałem przyjemność poznać. Zauważyłem, że przebywanie, nawet krótkotrwałe, w tak znamienitym towarzystwie motywuje mnie do rozwoju oraz do walki na froncie poprawy swojej siły i wydolności w myśl hasła: "to co dzisiaj jest dwustoma procentami planu, to jutro jest normą!". No!

Na starcie ustawiliśmy się dość dobrze, bo już w 4 rzędzie. Niestety moja asekurancka jazda na początku asfaltu spowodowała znaczny spadek w pozycjach.
Na szutry wjechałem więc z tyłu. Pierwsze łachy piachu nastroiły mnie jednak pozytywnie, przejechałem je bardzo sprawnie zyskując od razu sporo miejsc.
Na kolejnej piaskownicy niestety nie poszło już tak łatwo. Wybierając wolny tor wjechałem jakoś nieszczęliwie w takie góry piachu, że musiałem się zatrzymać. Kosztowało to trochę.
Następny błąd popełniłem na podjeździe, na którym również było od cholery piachu. Zamiast jechać powoli, tak jak wszyscy w miarę twardym bokiem, zachciało mi się wyprzedzać środkiem. Nie powiem, na początku szło fajnie ale w pewnym momencie zakopałem się po piasty i stop. I to taki stop, że nie było jak ruszyć. Środkiem się nie dało a boki zajęte przez wyprzedzających zawodników. Właśnie wtedy przejeżdżał Irek, który widząc moją sytuację krzyknął, abym wskoczył przed niego. Nie chciałem jednak ich hamować. Irek prowadził grupę kolarzy i pewnie wszystkich bym przystopował. Wjechałem jakoś za nimi i poszło. Te przygody kosztowały mnie jednak sporo sił.
Drugie kółko zacząłem jadąc za dwoma zawodnikami Baszty, przed którymi jechał jeszcze zawodnik Treka Gdynia. Doszedłem ich ale po chwili zdecydowałem się gonić Treka sam. Tu też nie było większego problemu. Do końca asfaltu jechaliśmy razem dając sobie zmiany i powiększając odległość od Basztowców.

Niestety nasza współpraca dość szybko się zakończyła awarią kolegi, ciśnienie albo guma.

Resztę drugiego kółka pokonałem sam wyprzedzając na podjeździe paru zawodników.
Na trzecie kółko wjeżdżałem mając przed sobą czterech zawodników. Trzech pierwszych prowadził Irek, a od nich odstawał czwarty.
Szybko doszedłem tego czwartego ale równie szybko okazało się, że współpracy nie będzie. Pogoniłem więc za tą trójką sam. Niestety dogonić ich było mi za ciężko.
Już w połowie asfaltu pojawiły się kurcze więc musiałem zwolnić. Wjeżdżając na szutry mieli mnie w zasięgu wzroku dwaj goniący zawodnicy.
Byłem właściwie pewien, że mnie dojdą, ale sprawnie i z mocą pokonane odcinki piaskownic oraz podjazdy sprawiły, że im uciekłem. Co więcej, doszedłem dwóch kolejnych zawodników. Jeden z nich jednak dość szybko zaczął odstawać na ostatnich podjazdach, więc aby nie gubić rytmu wyprzedziłem go i pogoniłem za następnym. Chwilę tak jechałem, przed oczami migały mi tylko jego łydki aż do 19-go kilometra, na którym był prawie 180 stopniowy nawrót. Stanąłem na pedały i znowu się zaczęło.
Kurcze łapały już w obie łydki a gdy próbowałem je naciągać to chwytały w czworogłowy. Zanim się zorientowałem, ten co migał goleniami uciekł a ten chwilę wcześniej wyprzedzony, dogonił.
Nosz kurdebalans, tak być nie będzie! Przypomniałem sobie Gdyńską Eskę, na której również łapały mnie kurcze a mimo to jechałem i stwierdziłem, że mam to w dupie.
Zacisnąłem zęby i nacisnąłem na pedały. Szybko zerwałem koło dochodzącemu i po chwili byłem już za prowadzącym tą naszą trójkę. Chwilę potrzymałem się za nim aż do momentu, gdy na końcu okrążenia wjeżdżało się z drogi na taki wyboisty singiel, z którego już lekkim podjazdem dojeżdżało się do finiszu. Wrzuciłem blat i przycisnąłem. Kolega chwilę jeszcz epróbował ale nie dał rady.
Na metę wjechałem z kilkusekundową przewagą. Tam czekała na mnie już Edyta z Karolą. Obie przyglądały mi się próbując ukryć oznaki niepokoju niepewne mojej tożsamości. Musiałem wyglądać jak nieboskie stworzenie, cały czarny pysk, nieobecny wzrok i usztywnienie spowodowane bólem kręgosłupa.

I kółko - 47,02
II kółko - 47,17
III kółko - 49,02
Pierwsze kółko - szybko na asfalcie w peletonie, dlatego mimo błędów dobry czas.
Drugie kółko - pojechane równo i dobrze technicznie - może odrobinę za mocno
HR min-158 max-189, avg-172
Trzecie kółko - z oznakami odcięcia, czego dowodem kurcze i niemożność wkręcenia się na wyższy puls.
Hr min -159, max-178, avg-168

Wyścig udany chociaż popełniłem sporo błędów taktycznych. Pocieszam się tym, że człowiek najwięcej uczy się na przegranych a wniosków z tego wyścigu mam całkiem sporo.
Miejsce zostanie podane przez orgów w terminie bliżej nie określonym - czipów nie było.

EDIT:
8 miejsce na giga wśród starszych, tj powyżej 30 lat z czasem 2:22:53
14 miejsce w open

Kategoria zawody


Dane wyjazdu:
14.00 km 0.00 km teren
00:40 h 21.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Canyon

XC Gdansk Abrachama

Sobota, 16 kwietnia 2011 · dodano: 16.04.2011 | Komentarze 6

Dzisiaj odbyła się pierwsza edycja Gdańskiego Bike Touru, na który się składają trzy części. Mimo, że nie planowałem startów w zawodach XC i nie wykonywałem treningów tego typu w tym roku, postanowiłem się jednak sprawdzić. Wszak żaden trening nie da ci tyle, co zawody - jak to przeczytałem na stronie Mai Włoszczowskiej.
Wybrałem grupę masters (30-45 l), która miała do wykonania 4 okrążenia. Myślałem o elicie, która miała jechać 7 (w końcu jechała 5) ale stwierdziłem, że po co mam zaliczać duble, lub niedajbóg podwójne duble, jeśli startując w Mastersach na 4 okrążenia jest szansa, że pierwszy zawodnik mnie jednak nie zdąży zdublować.
Przed startem spotkałem się z Maxem, z którym wykonaliśmy dość solidną rozgrzewkę i z którym wspólnie przeżywaliśmy gorączkę przedstartową. Zawsze to lepiej mieć kumpla przy boku, mniej się człowiek stresuje.
Tak żeśmy się odstresowywali wzajemnie, że przegapiliśmy ustawianie się na starcie grupy około 25 zawodników. Trzeba było startować z tyłu i to w dodatku z gorszej, prawej strony. Miły pan dał znak gwizdkiem i poszedł ogień!
Start wyszedł nie najgorzej, wyprzedziłem na prostej paru zawodników. Na pierwszym podjeździe paru kolejnych. Niestety pierwsze kółko jechałem właściwie tempem innych kolarzy, bardzo trudno było wyprzedzać na podjazdach. Na dwóch następnych popełniłałem błąd, który polegał na tym, że jechałem ostro podjazd a na wypłaszczeniu brakowało pary do przyspieszania. No i przyspieszałem bardzo powoli. Wydaje mi się, że sporo w tych miejscach straciłem.



Ostatnie kółko już pojechałem prawidłowo z dużą parą w każdym miejscu ale tak, aby się wziąść i nie porzygać :)
Już od trzeciego kółka zaczęły się duble więc właściwie nie wiedziałem, który jestem.



Dobrze, że moja kochana żona, która wraz z córkami kibicowały mi na trasie, krzyknęła na jednym z podjazdów, że jestem albo 3. albo 4., bo pewnie bym myślał, że jestem gdzieś w środku stawki. Na ostatnim okrążeniu zdublowałem chyba z 8 zawodników, więc cały czas ktoś był przede mną. Muszę jednak zauważyć, że było wyjątkowo kulturalnie na trasie. Nikt mnie nie blokował, nie słyszałem bluzgów i wogóle było fair.



Garmina przed startem zdjąłem z mostka (ten uchwyt jest jakiś taki delikatny) i włożyłem do kieszeni. Myślałem, że będzie normalnie zliczał, jednak nie. Sygnał jest rwany i zachowało się tylko trochę fragmentów.
W każdym razie jeden zachowany odczyt mnie zafascynował: HR max - 198 Bpm LOL! Może to i dobrze, że zapisały się tylko małe fragmenty, bo pewnie jakby się zapisało prawidłowo i zobaczyłbym w domu na kompie jak mi przebiegała krzywa HR w czasie całego wyścigu, to z przerażenia wylądowałbym na kardiologii ;)



Miejsce 4. z czasem 40'06". Ogólnie to jestem zadowolony, chociaż 4 pozycja zawsze pozostawia odrobinę niedosytu.

Wnioski na następne wyścigi XC:
- poćwiczyć te strefy wysiłku, które wykorzystuje się w XC,
- zostawiać więcej rezerwy na szczyt podjazdu,
- ustawiać się lepiej na starcie,
- zrzucić jeszcze ze 2-3 kilo,
- założyć lżejsze opony,
- mocować garmina na mostku,
- opalić nogi :)

linki znalezione w sieci:
&feature=player_embedded

A tutaj 1:40 :)
Kategoria teren, zawody


Dane wyjazdu:
59.70 km 59.70 km teren
02:33 h 23.41 km/h:
Maks. pr.:53.70 km/h
Temperatura:
HR max:186 ( 97%)
HR avg:171 ( 89%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2297 kcal
Rower:Canyon

III Jesienny Maraton MTB w Kościerzynie

Niedziela, 3 października 2010 · dodano: 05.10.2010 | Komentarze 0

W tamtym roku na Kościerskim Maratonie straciłem "rowerowe dziewictwo" z tym większym sentymentem i ochotą wybrałem się na tegoroczną edycję jesiennej imprezy. Wyścig był bardzo dobrze zorganizował. Pierwszy raz zdarzyło mi się, że start wypadł dokładnie w czasie, w którym był planowany. Na Mega wystartowaliśmy o 11:02 dwie minuty po Gigowcach.



Jak zwykle ustawiłem się pod koniec stawki - ech nie lubię się przepychać a też boję się, że będę zawalidrogą dla szybszych. Jednak wolę jechać własnym rytmem. Być może trzeba tą taktykę zmienić bo jednak sporo traci się sił i czasu na takim wolnym starcie.
Na szczęście w Kościerzynie pierwszych parę kilometrów biegnie szerokimi leśnymi drogami i można trochę powyprzedzać na sporych prędkościach. Początek to prędkość 38 - 40 km/h i od razu wysoki puls.
Trasa była momentami bardzo sypka. Dobrze, że miałem dość niskie ciśnienie w oponach. Dzięki temu w miarę się trzymałem drogi.
Podobnie jak w poprzednich występach droga upływała mi na dochodzeniu do konkurentuów, wyprzedzaniu i urywaniu koła.



Tutaj jeszcze konterfekt z pełną gębą jakiegoś batona musli, który za cholerę nie chciał się dać pogryźć z powodu przeszkadzającego oddechu:)



Aby w pełni oddać charakter tego maratonu to oprócz przymiotników "górski" i "jesienny" przydałoby się dodać "leśny". Sporo trasy poprowadzono wąskimi singlami między drzewami czasami na szerokość kierownicy. A to nad brzegiem jezior, a to w środku lasu. Nie bardzo podobały mi się szczególnie te miejsca, w których jechać trzeba było po miękkim poszyciu leśnym. Wchodziło to w nogi jak cholera.
Na odkrytych terenach bardzo przeszkadzał wiatr. Trzeba było się kulić nad kierownicą.



Druga część wyścigu to właściwie cały czas samotna jazda. Parę epizodów z dochodzeniem zawodników i urywaniem się im przekonało mnie, że moją mocniejszą stroną są podjazdy. Więcej uwagi muszę poświęcić treningowi szybkości i techniki.

Z wyniku jestem bardzo zadowolony tym bardziej, że mogę porównać się do najlepszego zawodnika na dystansie mega, którym był ten sam chłopak co w zeszłym roku. W tamtym przyjechałem na metę 29% później niż najlepszy a w tym już 17%.

Dystans Mega, wyniki Open - 12, M3 - 6. Czas 2:33:11.
HR do 158 1%
159 - 174 73%
>=175 27%
Kategoria teren, zawody


Dane wyjazdu:
60.00 km 60.00 km teren
02:59 h 20.11 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:190 ( 99%)
HR avg:170 ( 89%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2687 kcal
Rower:Canyon

V Eska MTB maraton

Niedziela, 19 września 2010 · dodano: 19.09.2010 | Komentarze 0

Dzisiaj wystartowałem w swoim trzecim maratonie w życiu a 2 w tym roku.

Przed startem:




Sprzęt spisywał się dobrze, gorzej ze mną. Pierwsze kółko to głównie wyprzedzanie (wystartowałem z końca stawki)



natomiast drugi to już samotna jazda i walka z kurczami. Próbowałem poradzić sobie z nimi na różne sposoby, a to podnosząc kadencję a to zmieniając pozycję i stawając na pedały - cały czas łapały. (przypomina mi się historia, którą opowiadali Michał z Maxem gdy wzięli na jakąś wyprawę rowerową nowopoznanego kolegę, który miał wiele chęci i zapału, jeszcze więcej bezkrytycyzmu ale odwrotnie proporcjonalnie umiejętności. Robią we trzech jakiś podjazd ale kolega odstaje narzekając na kurcze. W końcu jakoś wjechał a gdy chłopaki go pytają czy mu przeszedł kurcz, on odpowiedział - Tak, na drugą nogę :)
Mimo tego drugie kółko przejechałem o 1 minutę szybciej niż pierwsze.

Dojazd do bufetu:


Sam bufet (na pierwszym kółku się zatrzymałem, na drugim 'w locie'):



Z czasu jestem zadowolony. Z pozycji również - 26 Open, 12 w kategorii M3.

Początek drugiego kółka:


Trasa była dość wymagająca - sporo długich podjazdów, zjazdy też dość wyboiste i piaszczyste, kilka długich prostych pozwalających wytchnąć. Jechało się całkiem fajnie.



Miejsce - 26 w OPEN i 12 w kategorii M3

pow 174 - 35%
159 - 174 - 58%
do 158 - 8%
Kategoria teren, zawody


Dane wyjazdu:
44.50 km 44.00 km teren
02:05 h 21.36 km/h:
Maks. pr.:54.45 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1916 kcal
Rower:Canyon

Skandia Sopot 2010

Niedziela, 27 czerwca 2010 · dodano: 27.06.2010 | Komentarze 0

Dzisiejsza skandia odbyła się przy pięknej pogodzie. Zdecydowałem się na dystans medio (44 km). Razem ze mną wystartowały w rodzinnym moje dziewczyny. Niestety organizator się nie popisał zmieniając w ostatniej chwili miejsce startu dystansu rodzinnego i nie oznaczając startu. Biedni tułali się po ul. Reja aż w końcu ktoś się zlitował.
Ja wystartowałem z ostatnich sektorów. Zdecydowałem się jechać spokojnie - nie mam praktyki jazdy w tłoku a był na pierwszych kilometrach niesamowity. Wyprzedzać zacząłem na pierwszym podjeździe na wyciąg. Jechało mi się dość dobrze mimo, że praktycznie 2/3 trasy jechało się w grupie. Z tego powodu podjazdy, które zwykle wiodły singlami, na których ciężko było wyprzedzać, służyły mi do odpoczynku. Na pierwszym bufecie byłem na tyle wyluzowany, że zatrzymałem się na chwilę. Pogadałem z obsługą wypiłem i zjadłem banana.
Dopiero druga część trasy, gdy się trochę przerzedziło, poszła mocniej. Gdy już zrobiłem podjazd na Reja i skręciłem w prawo do lasu (moje stałe trasy) w pewnym momencie zgubiłem szlak. Pojechałem po prostu na pamięć - zgodnie z mapą. Musiałem nadrabiać kilkaset metrów. Na szczęście mój objazd łączył się z trasą maratonu, więc nie musiałem się wracać. W drugiej części dawał mi się już we znaki kręgosłup. Co kilkaset metrów musiałem się naciągać. Z drugiego bufetu skorzystałem już, jak przystało, w locie. Finisz odbył się wraz z grupą bikerów z mini.
Najlepszy motyw - wprost niewiarygodny - jechaliśmy odcinkiem, który biegł przez kilka sekund bardzo blisko ul. Spacerowej. Akurat zjeżdżałem i słyszę klakson w rytmie piłkarskiego ti ti tititi titititi titi. Nawet sobie pomyślałem, że frajde mają kierowcy, bo oglądają sobie wyścig wypoczęci i w klimatyzowanych autach, a ja tu muszę pociskać :).
Po wyścigu dzwoni do mnie kumpel, że akurat jechał tą Spacerową i zobaczył właśnie mnie! Więc walnął w trąbkę! No co za zbieg okoliczności - parę sekund przy ulicy i ja i on się mijamy!

Wyniki MEDIO open-101, M3-33, czas 2.05.49
Jestem zadowolony z tych wyników - myślałem, że pójdzie mi gorzej.

Rower spisywał się bez zarzutu może poza tylną przerzutką, której muszę się lepiej przyjrzeć bo nie pracowała najlepiej.
Średni puls 171 (lol), maksymalny 191 - nie wiedziałem, że mogę taki mieć (lol2)
Kadencji nie ma bo mi się kabelek wypiął.

Zdjęcie z córkami (w drugim planie)
Kategoria teren, zawody